icon_search icon_caret_down icon_home icon_calendar icon_caret_updown icon_tick icon_x icon_profile icon_location icon_confirm icon_client_new icon_client_login icon_contract icon_moving icon_menu icon_facebook icon_twitter icon_linkedin icon_youtube icon_loader icon_exit icon_contract_2 icon_invoice icon_consumption icon_bell icon_personal icon_bell_lg icon_contract_lg icon_invoice_lg icon_consumption_lg icon_profile_lg package_fix package_spot icon_plus icon_arrow_leftmeters-lg

Na kilka dni przed wyborami kluczowe pytania o energetykę pozostają bez odpowiedzi

Kończąca się kampania wyborcza nie przyniosła odpowiedzi na najważniejsze pytania dotyczące energetyki, które stawiają m.in. przedsiębiorcy. Przede wszystkim: niewiadomą pozostają ceny energii w 2024 roku.

Choć kryzys energetyczny, który wywrócił europejski rynek energii do góry nogami znacznie osłabł, to jednak jeszcze się nie skończył. Gospodarki Starego Kontynentu nie wróciły jeszcze do kondycji sprzed 2022 roku – i trudno powiedzieć, kiedy to się stanie. Niemcy, najsilniejsze gospodarczo państwo Europy, znajdują się w recesji przemysłowej. Wynika ona w dużej mierze z wysokich cen energii i jej nośników – zwłaszcza gazu – oraz hamulca awaryjnego w postaci redukcji zużycia błękitnego paliwa celem zachowania bezpieczeństwa energetycznego. Równolegle europejskie ceny gazu wzrosły z obawy przed strajkiem przemysłu LNG w Australii, co pokazuje, jak napięta jest sytuacja podażowa. Pod presją znalazły się także ceny ropy naftowej – najpierw podniosły je decyzje o ograniczeniach wydobycia podjęte przez największych eksporterów (głównie Arabię Saudyjską), później nerwowość na rynki przyniosła nowa wojna na Bliskim Wschodzie. Widać zatem wyraźnie, że niewiele trzeba, by na powrót zdestabilizować nie tylko europejską, ale także światową gospodarkę energetyczną.

Nie lepiej jest na rynku elektroenergetycznym. Nie dość, że wpływają na niego wahania cen surowców energetycznych (zwłaszcza gazu), to jeszcze swoje robi niepewność dotycząca warunków atmosferycznych w najbliższych miesiącach. Długi okres tzw. flauty, czyli zjawiska charakterystycznego w Europie dla okresu listopad-styczeń, może znacznie wprowadzić duże zamieszanie w produkcji energii z pogodozależnych źródeł odnawialnych. Nic więc dziwnego, że w wielu krajach operatorzy sygnalizują wprowadzenie do systemu dodatkowych mocy na paliwach kopalnych – które z kolei muszą liczyć się z wysokimi cenami uprawnień do emisji.

Fakty te nie są jednak szerzej komentowane w polskiej debacie publicznej, która skupiła się na kwestiach narzucanych przez kampanię wyborczą. Nielegalna imigracja, bezpieczeństwo wschodniej granicy, wiek emerytalny – wśród tych tematów, stanowiących trzon przedwyborczej dyskusji, zabrakło miejsca na energetykę. Tymczasem problemy się piętrzą, a pytań przybywa – zwłaszcza ze strony przedsiębiorców.

Kluczowym zagadnieniem, jakie podnosi biznes jest oczywiście kwestia przyszłorocznych cen energii. W mozaice wyborczych obietnic rządu i opozycji zabrakło klarownego planu w zakresie mechanizmów wsparcia, które miałyby porządkować sytuację na rynku – bo to, że takie narzędzia są potrzebne raczej nie ulega wątpliwości. Choć pojawiają się zapowiedzi dotyczące przedłużenia wsparcia, to jednak brakuje szczegółów i doprecyzowań, które pozwoliłyby przygotować się przedsiębiorcom na nowe ceny – a ci szykują się na stawki ok. 900-1000 zł za MWh. Co ciekawe, w pewnej mierze wynika to z… mrożenia cen energii w roku 2023 – spółki energetyczne chcą bowiem nadrobić straty wynikające ze sprzedawania energii poniżej kosztów produkcji. Dlatego też cena oferowana przedsiębiorcom na przyszły rok jest wyższa od tej, jaką widzi się obecnie na rynku hurtowym. Czy biznes będzie tu mógł liczyć na jakieś wsparcie? Nie wiadomo. Rząd sygnalizuje, że na rozmowy o nowych cenach energii jest jeszcze „za wcześnie”, opozycja przedstawia jedynie ogólne postulaty. Tymczasem, warto zauważyć, że w podobnej sytuacji do przedsiębiorców są także samorządy.

Co ciekawe, nie trzeba wiele, by sytuację wyjaśnić. Mówi o tym mówi Maciej Kowalski, prezes Zarządu Enefit w Polsce. „Nie ma potrzeby wypracowywania nowych narzędzi interwencyjnych na rok 2024. Te, które dotychczas zostały wdrożone i przetestowane w poprzednich miesiącach, sprawdzą się w razie kolejnych zawirowań rynku. Raczej spodziewamy się, że wahania cen energii będą chwilowe i nie dotkną rynku na taką skalę, jak rok temu. Kluczowy będzie okres zimowy, zwłaszcza grudzień-luty, kiedy to interwencja na rynku gazu teoretycznie może okazać się konieczna. Jednakże, ten scenariusz jest mało prawdopodobny, ponieważ kryzys gazowy został wyciszony. To, co powinno zostać zrealizowane w 2024 roku, to ponowna liberalizacja rynku, chociażby przez przywrócenie obligo giełdowego czy ponowną modyfikację mechanizmu cen na rynku bilansującym” – wskazuje.

Nie wiadomo na razie, czy 15 października przyniesie rozstrzygnięcie co do układu politycznego w Polsce. Wiadomo natomiast, że do tego czasu nie wyklaruje się nic w kwestii kształtu cen na polskim rynku energii. A szkoda – bo biznes, a więc i pieniądz lubią przewidywalność; z kolei niepewność bardzo przeszkadza w robieniu interesów.